История семьи

История семьи Малгожаты Пясецкой

Дорогие друзья!

Распространение интернета дало нам возможность контакта с людьми, встретиться с которыми раньше было невозможно. Сайт нашего общества, пусть не самый продвинутый, все же содержит некоторую информацию, благодаря которой нас находят люди, чья судьба оказалась связанной с Уралом. Некоторое время назад я получила письмо от Малгожаты Пясецкой, проживающей в Польше. Она поделилась историей своей семьи, с которой я предлагаю Вам познакомиться.

- Moj tatuś , Stanisław Surajewski, zmarł w 2004 r., do ostatniego dnia życia był aktywnym emerytem, pomagał przy kosciele, lubił tą pracę i ludzi, a ludzie lubili jego. Do dzisiaj wspominają go bardzo miło i życzliwie. Zmarł w wieku 76 lat , może za wcześnie, ale dostał te lata w prezencie od Boga, gdyż po ludzku powinien 63 lata wczesniej odejsc ......

Tatuś mój urodził się pod Warszawą w roku 1928 , jako piąte dziecko swoich rodziców. W latach 30-stych, przeniesli się oni za pracą w Białostockie województwo, koło miejscowości Hajnówka. Dziadek mój dostał tam pracę jako piekarz i żyli spokojnie przy puszczy Białowieskiej aż do wojny. Dalsza ich historia jest podobna do przeżyć innych ludzi z tamtych stron: chowanie się po lasach przed niemcami i próba przeżycia . Kiedy weszli ruskie , nie bali się tak bardzo, bo znali ruskich ludzi , i myśleli, że nie będą gorsi od niemców, ale to był błąd , bo za ruskich było dużo gorzej, a najgorsze miało nadejść. Dzisiaj nie wiem jaki to był rok , wydaje mi się, że 1941(1⃰ ), przyszli do ich domu z karabinami i pytali o starszego brata mojego taty. Nikogo nie było w domu, tylko na łóżku leżał mój chory na anginę tatuś. Miał wysoką gorączkę i dlatego zostawili go w domu . NKWDzistom nie spodobało się to, że nie zastali tego, którego szukali, więc zdecydowali że liczy się sztuka i kazali 13-stoletniemu dziecku ubierać się i jechać z nimi . Zdążył tylko złapać marynarkę starszego brata, a oni wyciągneli go z domu. Pamiętał, że wsadzili go do wagonu bydlęcego, gdzie było dużo ludzi , był straszny mróz , deski wagonu były cale oblodzone i sople lody wisiały z dachu . Kiedy w podróży chciał pić, ktoś dla żartu powiedział żeby polizał lod z desek . Odrywanie języka było strasznie bolesne. Mój tatuś był zawsze dzieckiem wątłym i chorowitym i jak pomyślę , że takie chore dziecko jechało samo i walka o każdy kowałek chleba czy lyk wody były ponad jego siły , nie wiem jak on to przeżył . Jechali bardzo długo, a potem dostał się do jakiejś szkoły (2⃰). Tam uczył się rosyjskiego , tam był bity i poniewierany przez wychowawców i inne dzieci . Jak podrósł na tyle, że mógł pracować , przenieśli go do jakiegoś obozu dla młodzieży . Tam pracował od rana do nocy, ale nie pamiętam co robil . Opowiadał, że było ich w ogromnym pokoju wielu , przeważnie ruscy. Kilku z nich w nocy wymykało się i chodzili gdzieś na miasto kraść. Pewnego razu jakaś kontrol chodziła po pokojach i znaleźli pod łóżkiem mojego tatusia material, taki na garnitury - który podrzucili mu złodzieje . Oskarzono go o kradzież (gdzie on nigdy nikomu nic nie wziął - tak był wychowany ) i dostal 10 lat lagru. O lagrze nie mówił zbyt wiele, nie lubił tego tematu . Ze strzepów opowiadań pamiętam, że byli tam kryminaliści, złodzieje, polityczni i wielu normalnych ludzi, oskarzonych o jakieś blache sprawy . Straszne życie tam było. Oto jedno z wspomnień: przywieźli latem rybę na ciężarowce i zrzucili ją na środek obozu. Ta ryba leżała w słońcu jakiś czas, aż zaczęła się ruszać od robaków i much, a wtedy kazali zabrać ją do kuchni i ugotować dla więżniów. Albo zimą przywieżli zgniłą kapustę i z tego zrobili zupę. Tatuś miał szczęście w tym piekle , gdyż wziął go do kuchni kucharz. Kazano mu myć gary, do których wchodził cały i wyjądał to co tam zostawało na ściankach, tak że nie był już głodny. Ale to nie trwało długo, bo przeniesli go do kopalni złota, a tam była katorga . Raz dziennie dostawali czarny, gliniasty chleb i jakoś brudną polewkę do picia, spali na dole. Wydaje się, że tak pracowali po tygodniu od rana do wieczora - pchał jakieś ciężkie wózki z kamieniami i nosił w kieszeniach złoto, ale nie mógł go wynieść za bramę, bo bardzo ich kontrolowali . Z lagru uciekał dwa razy: za pierwszym razem nie był dość przygotowany do ucieczki , ale ponad 2000 tys. km przeszedl na piechotę (3⃰). Szedł po torach na zachód, spał po lasach w dzień, a szedł w nocy. Czasami zachodził do ludzkich domów i jak mówił spotykał dobrych ludzi, którzy go nakarmili, przenocowali i dawali jeszcze jedzenie na drogę. Był już blisko Polski. W okolicach Katynia postanowil odpocząć na cmentarzu, bo był to dzień i nie chciał rzucać się w oczy. Wtedy to z nieba zaczęły lecieć pieniądze a dokladnie wyrzucali pieniądze z samolotu, bo to była jakaś deneminacja i na drugi dzień miały stracić wartość, ale tego dowiedział się na stacji , kiedy poszedł, żeby coś kupić do jedzenia za pozbierane pieniądze. Na dworcu w bufecie były tylko same pomarańcze , więc zrobił zakupy i wrócił na cmentarz . Tam się najadł i zasnął. Obudzili go ruscy z karabinami , wsądzili do samochodu i zawieżli tam skąd wyszedł , czyli do tego samego lagru . W obozie kazali rozbierać się do naga i więżniowie kopali go gumowymi butami, aż tracił przytomność . Leżał potem długo w łóżku, a skóra po kilku miesiącach była nadal czarną i siną. Drugim razem uciekał w zimie, miał kożuch i ciepłe buty. Tak, jak za pierwszym razem, szedł po torach. Kiedy był na wysokości Sierowa (4⃰), zobaczył z daleka światło w oknie jakiegoś domu i zboczył z drogi, żeby odpocząć u ludzi jak pozwolą. Biala polac śniegu, noc , kierując się ku światłu nie zauważył przerębli w rzece, czy w jeziorze, wpadł do niej i myślał, że to już koniec jego żywota, ale kożuch rozłożył się na powierzchni wody i utrzymał go. Cudem wykaraskał się z wody, ale zanim doszedł do domu, był już zamarznięty. Ludzie mieszkający w tym domu zaopiekowali się nim. Przechorował jakiś czas u nich, a moja mama, Walentyna, opiekowała się nim jak mogła, bo mój uciekający tatuś trafił do domu moich dziadków - Aleksandry i Jana Denisow w Sierowie. Tam też go dopadli NKWDzisci i odwieżli do lagru. Ale niedługo potem był rok 1953 i lekka odwilż nastała w lagrze dla więżniów. Mój tatuś zaczął pracować w lesie, przy wyrębie i wykopywaniu korzeni drzew. Mieszkali w osadzie lesnej z wieloma innymi więżniami. Od roku 1953 tatuś starał się o wypuszczenie go do Polski, składał podania, prosił, ale nic to nie pomagało . Jakiś naczelnik czy inspektor powiedział mu tak: «Gdzie ty, Stanisław, chcesz jechać? Polski nie ma i nie będzie! Tu ci będzie dobrze, Rosja zaopiekuje się tobą, zostań i pracuj tutaj. Weźmiesz ruski paszport i zapomnij o Polszy!». Ale mój tatuś był uparty i stanowczy. Powiedział że jest polakiem i musi jechać do ojczyzny, choćby tam nic nie było, to on musi pojechać. Nie dawał im spokoju, prosząc o pozwolenie na wyjazd. W międzyczasie, pojechał do Sierowa, ożenił się z moją mamą, sprowadził ją do swojego domku w lesie i pracował ciężko, żeby zarobić już na rodzinę. Ja się urodziłam w 1957 roku w Pierwomajsku, a na wiosnę, albo latem 1958 roku, z ostatnim transportem przyjechaliśmy do Polski, bo dopiero wtedy dali pozwolenie na wyjazd.

Repatriantów kierowali w Polsce tam, gdzie była praca . Nas skierowali do Łęknicy na zachodniej granicy i tutaj mieszkamy do tej chwili. Tatuś pracował w hucie szkła przez całe życie i był najwspaniałszym ojcem, jakiego można sobie wymarzyć, pomimo takich ciężkich przeżyć. Pozostał zawsze porządnym, uczciwym człowiekiem, wierzącym Bogu, pomocnym ludziom, a ja nie mogłam się nadziwić, że pomimo że ludzie zrobili mu tyle krzywd, on nie miał do nikogo nigdy pretensji i wszystkim wybaczył. Te losy odbiły się napewno na naszej rodzinie, to takie piętno sybirackie i zostanie w pamięci mojej i moich dzieci. Moje dzieci mają mi za złe, że nie słuchałam dość uważnie tego, co miał do powiedzenia mój tatuś, kiedy chciał jeszcze opowiadać, więc nie wiem wielu szczegółów z jego życia na Syberii. Ale to co pamiętam, opowiadam teraz każdemu, kto chce słuchać, bo może ktoś, kiedyś przekaze to następnym.

P.S.Mama mojego taty i cała jego rodzina bardzo rozpaczała po nim, kiedy wrócili do domu i nie zastali go. Dowiedziawszy się o wywózce, pobiegli na stacje, ale pociąg już odszedł. Szukali go przez Czerwony Krzyż i dopiero w roku 1945, albo 1946 dostali znać gdzie się znajduje. Do dzisiaj mieszkają w Gdańsku.

Małgorzata Piasecka

1⃰ - Myślimy, że był to rok 1940. W lutym 1940 r. zaczęła się deportacja polaków z Zachodnich rejonów Ukrainy i Białorusi do obwodu Swierdłowskiego.

2⃰ - Prawdopodobnie do jednego z domów dziecka, do których trafili dziecie bez rodziców.

3⃰ - Wydaje się nam, że w tych czasach Stanisław Surajewski mieszkał w spiecposiołku. Życie w spiecposiołku było troche mniej straszne, niż w lagrach, ale człowiek musiał pracować tam i tyle, ile powiedzą komendańci, mu nie wolno było zostawić posiołok. Jednak uciec z posiołku było możliwe, uciec z lagra –wykluczone.

4⃰ - m.Serow (dawna nazwa Nadzieżdińsk), obwód Swierdłowski.

P.S. Благодаря интернету и нашей организации пани Малгожате удалось найти своих кузинов – детей сестер и братьев ее мамы Валентины Сураевской. Некоторые из них до сих пор живут в Серове, другие в Краснотуринске и Петербурге.

Станислав Сураевский, 1946 г.

Валентина и Станислав обвенчались в 1958 г. в Гданьске

Станислав Сураевский с дочерью Малгожатой